Głodny jestem!
- michalleciej
- Aug 7, 2019
- 4 min read
Updated: Jan 4, 2022

Mam wieczór dla siebie. Rozkosznie. Wybieram łóżko i książkę. Zagłębiam się w lekturze. W pewnym momencie fabuła się dłuży. Rzoglądam się po sypialni, a w tym czasie w mojej głowie pojawia się obraz ... lodówki! Głodny jestem! Zostawiam książkę i już jestem w kuchni. Już żuję soczystą kanapkę z szynką i majonezem...
Piszę artykuł o ludzkiej ślepocie. Jestem nakręcony. Piszę i piszę. Euforia siada. Znów to samo. Nikt mnie nie rozumie. Nikt nie widzi (mojej!) prawdy. Po co ja się katuję. Zrezygnowanie. A za oknem już wieczór. Czym by sobie poprawić humor? I już przed oczami mam zimne piwko. Już jestem przy lodówce. Pssssssssssst! Kapselek znika i przechylam butelkę z bursztynowym płynem...
Wracam z pracy. Zmęczony, znudzony. Mam trochę czasu i jakiś niepokój w głowie. Po co mi to siedzenie w biurze. Inni mają swój biznes i takie kokosy! Pewnie jakiś słaby jestem. Ale za to co miesiąc wypłata na konto wpływa. No ale też cała wypływa... Ale wczoraj właśnie wpłynęła i czas najwyższy ten korporacyjny los ubogacić! Wiem czego mi trzeba, nowych spodni i koszul. A zatem... przystanek galeria Stary Browar!
Cywilizowany świat daje man sporą dawkę komfortu. Mamy mieszkania, samochody, netflixa i pracę, zawieramy małżeństwa i płodzimy potomstwo. Ten sam świat każe nam jednak za ten komfort płacić w postaci spłacania kredytu za mieszkanie, awarii samochodu, przerw w dostępach do interentu, utraty pracy lub rozczarowania pracą, zawarcia małżeństwa z niewłaściwą osobą, goryczy z powodu niezawarcia małżeństwa do tej pory, czy niesatysfakcjonujących ocen naszych dzieci... Przychodzą takie chwile, kiedy mamy wszyskiego dosyć. Potem takie chwile przychodzą coraz częsciej, a potem właściwie codziennie. I żeby jakoś sobie z tym radzić, wypracowujemy mechanizmy poprawiania nastroju. Przykładowo: „ten dzień był tak beznadziejny, że zasłużyłam sobie na solidną porcję lodów czekoladowych!” albo „ja z tym szefem dłużej nie wytrzymam, muszę zaraz golnąć zimne piwko.”
Życie ma tendencję do przynoszenia z roku na rok coraz większej ilości zdarzeń i przypadków, które wpisują się na listę wymagających skompensowania czynnością poprawiającą nastrój. A że zazwyczaj jesteśmy już wtedy w stanie obniżenia energii życiowej i przytępionej świadomości, padamy ofiarą wyborów najprostrzych i pozornie najefektywniejszych środków zaradczych, takich jak na przykład jedzienie, picie i zakupy.
A teraz zerkniemy na uzależnienia nieco skrupulatniej, by dotrzeć do przebiegłego mechanizmu, który ukaże nam naszą bezradność, wskaże nam też bardzo obiecującą furtkę do wyplątania się z uzależnieniowej niemocy.
Weźmy przykład heroinowego narkomana. Kiedy dopada go beznadzieja, zna tylko jedno rozwiązanie. Organizuje kasę, kupuje działkę, ląduje w bezpiecznym miejscu i aplikuje sobie antidotum na wszelkie zło. Przenosi się do raju. Żeby urzeczywistnić ten ekspresowy przykład, należy dokonać jednej ale bardzo ważnej zmiany – otóż nasz biedny narkoman nie przedostaje się do raju w momencie wbicia igły. On wyrusza w podróż do raju już w momecie organizowania kasy!
Każde uzależenie ma składową zachęty i składową nagrody. I o ile w początkowym stadium każdej uzależnieniowej praktyki górę bierze moment nagrody, o tyle długofalowe uzależnienia wygrywają z nami poprzez nieuświadomione uleganie podstępnej zachęcie. Moment nagrody poprzedzony jest dającym ogromną przyjemność etapem przygotowywania się do przyjęcia nagrody. Można tu użyć symboliki ciąży, kiedy od momentu zapłodnienia rozpoczyna się etap całkowicie zorientowany na moment porodu. Etap przygotowawczy, błogie oczekiwanie, zachęta, to uruchomienie mechanizmu uzależnienia. Następuje „klik”, zapłodnienie, kupujemy lody, piwo, i jak na autopilocie, jak na lekkim haju – czyli na fali wstępnej przyjemności, obieramy najktótszą drogę do miejsca, gdzie w spokoju dokonamy konsumpcji nagrody. Ale najważniejsze jest praca umysłu w tle etapu zachęty – nasza wyobraźnia projektuje sobie moment przyjęcia nagrody, odtwarzając w umyśle dotychczasowe rozkoszne doznania poprzednich nagród, zalewając w ten sposób nasz układ współczulny kompotem hormonalnym z dopaminy i endorfin – naszych naturalnych przkaźników przyjemności. Krótko mówiąc, w chwili wejścia w proces organizowania przyjemnego momentu, już jesteśmy w szponach uzależnienia. I nic nie zatrzyma heroinowego narkomana przed zorganizowaniem sobie działki.
Nie wiem jak to jest w heroinowym nałogu, ale wiem jak to jest w nałogach dnia codziennego, przy jedzeniu, piciu, zakupach, masturbacji – etap zachęty przynosi większą przyjemność niż akt konsumpcji nagrody. A jeżeli nie większą, to porównywalną. A jeżeli nie porównywalną to bardzo istotną.
Rozpoznanie momentu aktywacji procesu zachęty daje znakomite możliwości stawienia czoła złemu nawykowi, czy uzależnieniu. Dzięki praktyce obserwowania swych potrzeb, myśli i działań, jesteśmy w stanie wychwycić moment samooszukiwania się.
Podchodzę do lodówki, mój umysł mówi„jestem głodny”, a przed oczami obiecującą zawartość lodówki. Ale czy ja jestem głodny? Oszukuję się, że brakuje mi energii, podczas gdy w rzeczywistości mam ochotę na odrobinę przyjemności smakowania, żucia i połykania. I ani to co przełknę w wielu przypadkach nie jest aż tak przyjemne jak sobie wyobrażałem, ani nie czuję wzrostu energii. Przeciwnie, czuję spadek energii fizycznej i psychicznej, gdyż przeładowałem żołądek oraz mam wyrzuty sumienia, że znów uległem.
Podobnie jest z taszczeniem zimnego piwa do domu oraz zasuwaniu do ulubionego brandu z ciuchami. Zachęta, wątpliwa nagroda, spadek energii, wyrzuty sumienia. A przecież celem było poprawienie nastroju i podniesienie zadowolenia z życia. A fundujemy sobie nadwagę, kaca i niechęć do życia.
Uzmysłowienie sobie, że chodzi o dostarczenie sobie uczucia przyjemności, a nie konkretnej przyjemności (lody, piwo), może wnieść do życia nowe nastawienie. Życie wokoł dostarcza nam wielu naturalnych źródeł przyjemności, ale przegrywają one z błyskawiczną dostępnością hamburgerów, pornografii, fejsbuka, lodów i piwa.
Znów podchodzę do lodówki. Głodny jestem? Nie! Potrzebuję przyjemności. Więc od razu opuszczam kuchnię. Zakładam buty, biorę smycz i idę z psem na spacer po lesie. Wracam spokojny, dotleniony, wesoły, zadowolony z siebie i dumny, że powiedziałem NIE kuszącym podszeptom uzależnionego umysłu. To jest prawdziwa nagroda.
Ileż to razy jednak otwieram lodówkę, czy sięgam po piwo...
Ale coraz częsciej udaje mi się zauważyć moment „wpadnięcia w wirówkę” i nie dać się wciągnąć.
Do zobaczenia w H&M czy na spacerze???







Comments