top of page

Od tragedii do komedii...

  • michalleciej
  • Jul 19, 2018
  • 4 min read

Updated: Jan 4, 2022


Jak można w największym skrócie opisać dysfunkcję w naszym gatunku, która przejawia się w postaci uśmiercania planety, roślin i zwierząt, rosnącej izolacji między ludźmi, wypełnianiu swej przestrzeni życiowej dobrami materialnymi oraz postępującej globalnej depresji?

Poszukiwanie odpowiedzi zacznę od podstawowej prawdy, której konsekwentnie staramy się nie zauważać, a której niezauważenie zabija nas za życia. Jest mnóstwo komedii na ten temat – bo chyba tylko w komediach potrafimy się przyznać, że znamy prawdę – a wszystkie one, te komedie, mają podobne tytuły, w stylu Czego pragną kobiety? albo Facetom w głowie tylko jedno. I właśnie różnica w pragnieniach płci leży u podstaw naszego postępującego dramatu.

Komedia na ekranie ma swój pierwowzór w tragedii w życiu.

Dawno, dawno temu, żyliśmy sobie w pięknej harmonii z Naturą i otaczającym światem. Czerpaliśmy z otoczenia niezbędne minimum do przeżycia i nie obdarowywaliśmy otoczenia piętrzącymi się stertami śmieci. Żyliśmy w wielopokoleniowych gromadach i wędrowalliśmy po świecie w poszukiwaniu nowych miejsc żerowania i spoczynku.

Ale w pewnym momencie człowiek postanowił osiąść – i to był początek końca. Kiedy mężczyzna osiadł, zachciało mu się ziemi na własność. A potem zachciało mu się kobiet na własność i dla uproszczenia, ten stan rzeczy trwa do dnia dzisiejszego, z tą różnicą, że kiedyś mężczyzna brał kobiety, a dziś kobietę.

Kiedy kobieta i mężczyzna dorastają do wieku „parowania”, ich świat zdominowany zostaje pewną misją – nazwę ją misją marzeniem - misją poszukania partnera, przepraszam, nie poszukania, tylko znalezienia. Kultura wokół wmawia, że to nie kompulsywne poszukiwanie partnera, tylko cudowne poszukiwanie spełnienia w miłości. No i zdarza się, że takowe poszukiwania kończą się sukcesem (chwilowo). On zakochany, zauroczony, pełen namiętności i pożądania. Ona rozpromieniona, zaspokojona, adorowana, bezpieczna. (Niestety, zazwyczaj w tej fazie pojawia sie potomstwo, ale to nie temat tej historii). Łączę się w szczęściu ze wszystkimi parami, które tego okresu zaznały. Ale wszystko przemija. Przemija też zakochanie (inaczej zauroczenie, inaczej zaślepienie) i zaczyna się faza najważniejsza – wspólne życie dwóch istot, których naturalne pragnienia są rozbieżne, a ta rozbieżność zazwyczaj pokonuje to, co jest dla partnerów zbieżne. Poprzez codzienność życia do związku wkrada się stres, zmęczenie, brak wyrozumiałości, rosnące oczekiwania i frustracja pod tytułem gdzie te motyle w brzuchu, które były na początku? Atawistyczna męskość poszukuje seksualnego zbliżenia, wyzwań oraz świętego spokoju. Naturalna kobiecość pragnie intymnej bliskości, bezpieczeństwa i kreatywności. I o ile w obszarze wyzwań (np. nowe bmw) i świętego spokoju (np. alkohol) mężczyzna sobie jakoś radzi, to w obszarze seksualności już nie do końca, co rzutuje na jego związek i na wszystkie potrzeby żyjącej z nim kobiety. Bo kiedy mężczyźnie brakuje seksu, to kobiecie brakuje wszystkiego - intymnej bliskości, poczucia bezpieczeństwa i kreatywności.

Więc w tym miescu skupię się na aspekcie seksualności – gdyż jak wiadomo, jest to temat, w obszarze którego polega najwięcej związków – choć opinii publicznej i rodzinie przedstawiane są całkowicie odmienne powody problemów w związku, no bo rzadko się zdarza, że mamy odwagę opowiadać, że seks w naszym związku nie bardzo funkcjonuje...

A dzieje się (znów w uproszczeniu) tak: jednego dnia on ma ochotę na seks, ona ma ochotę wspólny spacer. Innego dnia on ma ochotę na seks, ona ma ochotę na kino. Jeszcze innego dnia on ma ochotę na seks, a ona ma bóle głowy. Meżczyzna, nieedukowany relacyjnie, odbiera ochotę na spacer swej kobiety jako cios w podbrzusze, gdyż nie pojmuje czym jest i jak funkcjonuje kobiecość. Kobieta, zamknięta w archaicznych wyobrażeniach o troskliwym mężu, czuje się oszukana, opuszczona, zaniedbana i traktowana przedmiotowo, podczas gdy jej mąż przeżywa katusze na widok jej krągłości w bieliźnie. W dawnych czasach kobieta poszłaby do przyjaciółek z plemienia, popłakała, wyżaliła i humor by jej wrocił albo poszukałaby ramion innego mężczyzny o wyższym poziomie wrażliwości. Mężczyzna wziąłby łuk i wyruszyłby wypalić swą wściekłość podczas polowania albo pogoniłby za kuzynką swej kobiety, znajdującej się akurat w nastroju na amory. A dziś on się obraża, a ona się zamyka. On się frustruje i staje się agresywny. Ona oddala się i pogrążą we łzach. A na dodatek dzieje się to w bezpiecznym odizolowaniu ich cudownej willi, czy za murami M2, gdzie nikt z zewnątrz dramatu nie dostrzeże, a którego opuszczenie na odgrywaną kolację ze znajomymi zawsze poprzedzone jest precyzyjną toaletą, żeby tylko ... się nie dowiedzieli.

I paradoksalnie misja marzenie zamienia się w więzienie. A to jest tylko jedna strona medalu. Druga jest mniej przyjemna i na dodatek zdoła oburzyć nawet tych, którym misja marzenie zamieniła się w najgorsze piekło. Chodzi o to, że istnieje kategoryczny zakaz poszukiwania intymności i fizycznej bliskości poza związkiem. Nie dziwi fakt, że taką postawę promują i idealizują instytucje zewnętrzne – kościółowi i państwu potrzebni są ludzie z problemami, aby można było się nimi zaopiekować. Ale coraz bardziej dziwi fakt, że zakazowi poszukiwania intymności poza schorowanym związkiem poddaje się sam poszkodowany/poszkodowana.

Czy znasz związki, w których szacunek i wsparcie zamieniły się w pogardę i przemoc, a mimo to partnerzy w tym związku zostają oraz zakazują sobie sami poszukiwania intymności poza związkiem? Czy to nie absurdalne, że dwoje ludzi przyzwala na przemoc psychiczną, fizyczną i emocjonalną wobec siebie nawzajem (lub na sadystyczną izolację), jednocześnie pozostając wiernym tak zwanym ślubom małżeńskim? Przecież już wszystkie obietnice i przyrzeczenia dawno zostały złamane – obiecano sobie miłość, a jest nienawiść, obiecano sobie troskę, a jest pogarda, obiecano sobie wsparcie, a jest szantaż... Zdrada, zdrada i jeszcze raz zdrada...

Ale czym jest prawdziwa zdrada? Wyuczono nas, abyśmy ufali partnerowi, ale nie nauczono nas, abyśmy ufali sobie. Skutki znamy z autopsji...

A gdyby tak zamienić kolejność – najpierw ufam sobie, a dopiero potem drugiej osobie?

Czy ufając sobie i życiu w nas, pozwolilibyśmy sobie na bycie ofiarą nienawiści, poniżania i przemocy w związku?

Czy ufając sobie przede wszystkim, godzilibyśmy się na uzależnienie od kogoś, kto mimo dobrych intencji, zawiódł? Kto obiecał misję marzenie, a dostarczył koszmar?

Czy ufając w swoją moc, dalibyśmy się uzależnić od mocy kogoś innego?

Czy ufając w swoją moc, inteligencję i intuicję, pozwolilibyśmy sobie na życie na pół gwizdka, czy na skraju rozpaczy?

Czy ufając sobie w pełni, potrzebowalibyśmy jeszcze rezerwowo szukać zaufania w kimś dodatkowym?

Czy nie lepiej byłoby po prostu dzielić się z drugą osobą zaufaniem do siebie i czerpać od drugiej osoby to, co ma do podarowania, bez nakładania na niego niemożliwych do spełnienia zobowiązań?

Czy to zadziała? Nie wiem. Ale na pewno na dzień dobry oszczędzimy światu, drugiej osobie i sobie niepotrzebnego ciężaru w postaci pogoni za grubo przekłamanym i przeinwestowanym zaufaniem...

Przestańmy utrudniać sobie życie, biorąc je tak bardzo ... na serio.

Przestańmy z boskiej komedii robić ludzką tragedię.

Do dzieła!


Comments


mykonos.jpg
Co u Ciebie?

Naszła Cię jakaś refleksja?

Ludzie są ciekawi. Ciekawsi niż miejsca. I znacznie ciekawsi niż zasady, którymi się kierują.

  • Grey Facebook Icon
  • Grey Instagram Icon
  • Grey Twitter Icon

© 2016 GRU 

Słuchanie zbliża. Rozmowa prowokuje pytania. Zadawanie pytań rozwija. Masz pytanie?

bottom of page