Perwersyjna rozkosz cierpienia.
- michalleciej
- Jan 25, 2018
- 3 min read
Updated: Jan 4, 2022

Pieprzone życie... Chyba nie dam rady... Mam już dosyć tego wszystkiego... Od dziś mam wszystko w d... Próbowałem i próbowałem, wyszło jak zawsze... Nie mam sił... Nie mam sił zwłaszcza na tych wszystkich egoistów i naiwniaków wokół... Nikt nie zauważa, że takie życie prowadzi do niechybnego końca w samotności... Wszyscy żyją w swoich małych umysłach... Czy nikt już nie zauważa swej ślepoty...? Życie to porażka, miłość to porażka, związki to porażka, rozwody to porażka ... I dlaczego akurat mnie wszystko to spotyka...???
Użalanie się to najpowszechniejsza forma cierpienia.
Użalanie uzależnia. I to bardzo. Nierzadko staje się jedyną formą wspólnego spędzania czasu. Rozmówcy potrafią spierać się o to, kto użala się najlepiej, kto ma więcej do użalania lub czyje cierpienie jest silniejsze...
- Moje życie ostatnio to głównie cierpienie...
- Ty mi będziesz mówił o ciepieniu? Ja cierpię od lat!... Twoje cierpienie to pikuś przy moim cierpieniu...!
- Oj, jak mnie bolą plecy...
- Ciebie bolą plecy??? Mnie od dziesięciu lat bolą nie tylko plecy, ale i serce, dwunastnica, kolana i krzyże...
Nasza tendencja do wyolbrzymiania swojego cierpienia opiera się na zasadzie „bycia lepszym” w czymkolwiek. Jak nie potrafimy być lepsi w sporcie, finansach, radości, to pozostaje nam być lepszym w chorobie, nędzy, czy cierpieniu. I dalej, nawijając sobie na uszy makaron naszej podłej sytuacji życiowej, zaczynamy wierzyć i czuć się jak ostatnie nieszczęście i jedyną satysfakcję z życia czerpiemy mogąc opowiadać o swej wyjątkowej niedoli, jeżeli tylko w zasięgu pojawi się osoba zdolna tego słuchać. Stajemy się ekspertami od cierpienia, pesymizmu, narzekania, użalania się i totalnego czarnowidztwa. Ludzie, którzy zmuszeni są przebywać w naszym towarzystwie – zazwyczaj współmałżonek i dzieci – podtruwani są nieustannie negatywną energią cierpiącego i sami stają się nośnikami pesymizmu i braku sensu życia.
Zbudowana tożsamość cierpiącego przejmuje kontrolę nad jednostką i przyjmuje ostatnią mistrzowską formę, kiedy to cierpiący wyobraża sobie, jak cały świat dowiaduje się o jego przepotężnym cierpieniu, jak zwłaszcza jego najbliźsi – niedowiarkowie! – padają na kolana we łzach i we spółczuciu, że jakże to mogli nie zauważać, czy lekceważyć ... moje, właśnie moje! największe pod Słońcem cierpienie!
To chwila ... perwersyjnej rozkoszy cierpienia.
Cierpienie to stan umysłu. Cierpienie to całkowite zanurzenie się w iluzorycznym wyobrażeniu o naszym życiu. Okazuje się, że gdy wyeliminujemy z myśli czas, cierpienie zanika, bo cierpienie to przede wszystkim reakcja na jakąś stratę z przeszłości lub projekcja pustki w przyszłości. A życie jest jakie jest. Raz otrzymujesz, innym razem zwracasz. Tylko że jesteśmy uzależnieni od interpretowania życia w czasie – i o paradoksie! – czujemy się spokojniejsi w cierpieniu niż w ... szczęściu! Dlaczego? Bo szczęście mylnie również projektujemy w czasie, a częścią projekcji pełnego obaw umysłu jest ewentulna, czy nieunikniona, utrata szczęścia. Lękamy się, że szczęście kiedyś się skończy. A to kosztuje ... i co robimy? Wybieramy stabilne cierpienie. Ono nigdy się nie skończy, a już na pewno postara się o to nasza wyobraźnia, kreując mroczną, wyjątkowo bolesną, ale pewną i przewidywalną przyszłość, wypełnioną stabilnym cierpieniem.
A stabilność to nasza ukochana iluzja.
To triumf ... perwersyjnej rozkoszy cierpienia.
Czy można uwolnić się od cierpienia?
Nie wiem, ale spróbować warto.
Po pierwsze, przestań się użalać i wrzuć z głowy „całe swoje żałosne życie”.
Po drugie, zapomnij o stabilizacji – jakiejkolwiek. Stabilizacja nie występuje w Naturze. To teoretyczny wymysł człowieka. Przestań jej poszukiwać i pragnąć. A nawet o niej myśleć.
Szczęście, jako przeciwwaga dla cierpienia, nie zależy od tego, o czym będziesz myślał.
Cierpienie kończy się, gdy przestajesz o nim myśleć.
Szczęście zaczyna się, kiedy przestajesz się użalać.
PS. Wiem co mówię... bo Twoje cierpienie, to ... pikuś, w porównaniu z moim...
Comments